Wróciliśmy właśnie z czterodniowej podróży w czasie. Festiwal zaczął się jak zwykle pięknie, skończył jak zazwyczaj - pływająco. Nasz nowy namiot spisał się fantastycznie, nie przecieka mimo ulewy, burzy z piorunami i innych wybryków natury. Gorzej z podłożem, które jak co roku szybko nasiąka wodą, natomiast schnie bardzo mozolnie.
Handel poszedł w miarę przyzwoicie, przehandlowaliśmy przeszywkę, zakupiliśmy cebrzyk i patelnię, a także skórę na lampiony. Poza tym kilka drobiazgów ku ogólnej uciesze dzieci :)
Córcia wzięła udział w konkursie na najładniejszy warkocz i dostała nagrodę w kategorii junior - zdjęcie nagrody w najbliższym czasie - jeszcze raz podziękowania dla Darka!
Teraz czas na zdjęcia:
Niezawodni turyści stwierdzili oczywiście, że to prawdziwa kaczka, dzięki nim nawet paskudny dzień staje się piękniejszy ;)
Żerca podążający na pole bitwy - wróżba z koniem i włóczniami.
Po burzy zawsze tęcza, nawet podwójna.
Taki ( albo ładniejszy) lampion zamierzamy zrobić, zdjęcia niebawem.
Tam w niebieskich śpiworkach na łożu nasze śledziki...
Palenisko w chacie, po co ja to opisuję?
Turniej "piątek", a właściwie "Bitwa o most".
Ta konkurencja jest widowiskowa, aż żal było patrzeć, jak w deszczu wpadali do wody, brrrr.
Już nie "Tato, kup mi liska", tylko "Tato, jaki ładny pierścioooneeek" opatrzone pięknym uśmiechem.