Czerwiec miał być intensywny - i jest. Tydzień upłynął pod tytułem wycieczki do Ustki. A. wróciła bardzo zadowolona. W domu zapanowały w tym czasie ośmiorniczki oraz kaszanki, na które A. nie może patrzeć, nie mówiąc o jedzeniu. Ja zresztą też.
Uszyłam sobie lnianą sukienkę. Oczywiście na wyjazdy. Mama skroiła ją idealnie, więc szycie było przyjemnością. Jeszcze tylko dwie pary portek i przerobienie dwóch koszul.
Zwieńczeniem tygodnia było V Święto Cykliczne.
Przyjechałam na imprezę z grupą z Gartz.
Pogoda była wściekle upalna. Cieszę się, że dzieciaki nie pojechały ze mną, a dziwię się rodzicom, którzy zabrali maleństwa na taki morderczy przejazd. Żar z nieba, masa rowerzystów bez wody, bez czapki chociaż.
Wracałam krótszą drogą, nareszcie miałam czas zatrzymać się i obejrzeć kilka kątów. Moje nogi nie są szczęśliwe, wychodzi brak czasu na rower oraz działające zaledwie dwie przerzutki. Ale jestem twarda, pedałowałam przez 7 godzin.
7 godzin??? Jestem pod wrażeniem.Pewnie nie podniosłabym się z łóżka dnia następnego a tego samego wieczora miałabym gorączkę ze zmęczenia.Podziwiam Cię!
OdpowiedzUsuńSzczerze? Wstałam w nocy po tabletkę przeciwbólową. Ja, z wysokim progiem tolerancji bólu. Dzisiaj po południu uczestniczyłam w zawodach sportowych z dziećmi w szkole. Teraz znów cierpię :)
Usuń